O dniu kobiet chętnie mówi się jako o dniu celebrowania kobiecości w jej różnych formach. Założenie brzmi pięknie, problem w tym, że współczesne kobiety ciągle walczą z obrazem kobiecości, którego nie wybrały, a który został im narzucony. Poza ósmym marca dużo słyszy się o tym, co kobietom wypada, czego nie – kiedy wypadają naturalnie, kiedy sztucznie. Jaki komunikat wysyłają swoim ubraniem, jaka muzyka do nich pasuje. Kobieca różnorodność jest często blokowana przez zbiór wychodzących z tradycji i przyzwyczajenia niepisanych zasad i poglądów. To skrzywienie niezmiennie wpływa na wygląd polskiej sceny muzycznej – a najdotkliwiej możemy to odczuć na scenie rapowej.
Scena kobiecego polskiego rapu rozwija się powoli, a jedną z artystek, która jej w tym pomaga (jeśli nie najbardziej) jest Agata Dziarmagowska aka Dziarma. 23-latka tworzy muzykę z elementami rapu, popu i R&B, a w szerszej świadomości zaczęła pojawiać się w okolicach 2014 roku. Dzisiaj jest reprezentowana przez jedną z ważniejszych agencji artystycznych w Polsce, Revolume stojącą za nazwami takimi jak Żabson, PRO8L3M, Sokół, Hemp Gru czy Dwa Sławy. Pod koniec 2019 wypuściła debiutancką EP-kę “V”. W czerwcu razem z Schafterem, Bitaminą czy wspomnianym PRO8L3Mem zagra w kilku miastach w Polsce w ramach trasy Block Party x Łomża. Heat is real. Nie trzeba nawet otwierać dyskusji o jakości jej muzyki i tekstów, żeby stwierdzić, że Dziarma ma wpływ na kształtowanie polskiej kultury popularnej, pomagając w zmianie odbioru polskiego kobiecego rapu. Nikt nie ma zamiaru umniejszać zasług nazwisk takich jak WdoWa, Rena, Lilu, Ryfa Ri czy AdMa, jednak to Dziarmie w momencie rapowego debiutu przypadła era napędzających popularność mediów społecznościowych i ożywionej dyskusji o roli kobiet we współczesnym świecie. Rozwój jej kariery naświetla różne problemy – seksizmu w rapowym środowisku, podejścia do kobiecej seksualności, a także reprezentacji kobiet w różnych dziedzinach sztuki.
Reprezentacja to nie slogan, a prawdziwi ludzie
8 marca to ten dzień w roku, w którym łatwo przychodzi nam mówienie o tym, jak cudowne są kobiety – jak musimy je doceniać, szanować i kochać. Pochwały sypią się w artykułach, telewizji i na fejsbukowych wallach. Problem w tym, że to często puste słowa, sklejone z równie pustymi upominkami. Jasne, miło jest dostać kwiaty i poczytać o tym, jak to dobrze, że “jesteśmy”, ale jeszcze milej jest być usłyszaną, kiedy mówimy o nierównych szansach i płacach, seksizmie, prawie do decydowania o swoim ciele i przemocy seksualnej. Te hasła często triggerują ludzi wierzących w to, że równouprawnienie jest faktem, a feminizm aparatem nienawiści wymierzonym w mężczyzn. Łatwo mówi się o docenianiu kobiet, gorzej z faktycznym przełożeniem doceniania na liczby.
Tegoroczne nominacje do Oscarów i ogłoszenie programu miesięcznego przez jeden z większych polskich klubów (o czym kilka tygodni temu na łamach Poptown pisał Paweł Klimczak) pociągnęły za sobą bardzo podobne dyskusje – o parytetach w środowisku artystycznym. Tak jak zachodni świat lekko przyklasnął Natalie Portman za ubranie peleryny z wyszytymi nazwiskami reżyserek, które zostały pominięte przez Akademię, tak Paweł swoim artykułem, ujawniającym problemy DJ-skiej sceny, włożył kij w klubowe mrowisko. Uderzył w strukturę, która dla wielu z tych mrówek jest naturalna, logiczna i jak najbardziej równościowa. Posypał się hejt i klasyczny zarzut, jakoby problem, o którym mowa, był wyssany z palca.
Paweł zwrócił uwagę na to, że programy klubów, w których brakuje kobiet DJ-ek, wytwarzają pewne bariery – działają onieśmielająco, przyzwyczajając nas do normy, w której kobiety są mniejszością. Brak parytetu pomaga utwierdzać krzywdzący stygmat i skutkuje brakiem kobiecego głosu – czyli reprezentacji – tam, gdzie ewidentnie go brakuje. W Polsce osobliwy jest nawet film z polską lektorką. Wprawdzie dostałyśmy filmy przyrodnicze, ale do filmów fabularnych jeszcze nas nie dopuścili. Tak jakby kobiecy głos z założenia “nie pasował”, bo do kobiet w pewnych dziedzinach po prostu nie jesteśmy przyzwyczajeni – więc DJ-ki “nie pasują” do programów dużych polskich klubów, lektorki “nie pasują” do czytania dialogów w filmach, a Polki “nie pasują” do rapu.
Siła nie równa się władzy
Wyobraź sobie, że jesteś młodą polską laską, która lubi nawijać, freestyle’ować, pisać teksty. W sumie chciałabyś zrobić z tym coś więcej, ale zewsząd słychać, że “baby po prostu nie potrafią”, “laska i hip-hop? Nie pasuje”. Patrzysz na amerykańską scenę i widzi rosnącą liczbę raperek, ale w sumie nie czujesz się przez nie ośmielona – to inne realia, inny język, inna kultura, inni ludzie. W Polsce raczej cisza. Blokujące?
Kiedy młoda dziewczyna rozwija swoje pasje i w jej środowisku brakuje kobiet w dziedzinie, którą się interesuje (albo kiedy mówi się o nich niewystarczająco), szanse na rozwój pasji mogą znacznie zmaleć. Nie muszą, bo dla niektórych dziewczyn nie będzie to przeszkodą – to te silniejsze jednostki, które lepiej radzą sobie z opresyjnymi sytuacjami. Łatwiej funkcjonuje im się w społeczeństwie, łatwiej odmawiają, walczą o swoje, po prostu – dają sobie radę. Mówiąc zgodnie z rapową estetyką – mają wyjebane. Tak jak z jednej strony nawet cieszę się, że mnóstwo kobiet nie przejmuje się oczywistymi nierównościami (keep it 100), tak jest mi przykro, kiedy te same kobiety, wychodząc z pozycji siły, zdają się poddawać w wątpliwość lęki i niepewności tych słabszych, nie do końca radzących sobie w zdominowanym przez mężczyzn świecie.
Bo to właśnie tej słabszej dziewczynie może brakować pewnych wzorców, kogoś, kto ośmieli jej pasję, dzieląc się swoją własną. Szczególnie, że przecieranie szlaków jest cholernie trudne. Dlaczego scena kobiecego rapu w Polsce jest tak znikoma? Nie chodzi o to, że polskie dziewczyny nie potrafią rapować, a to, że polski rap w wykonaniu kobiety zawsze był przedstawiany bardziej jako ciekawostka, jeśli nie anomalia i przez to nie dostałyśmy takich samych szans na potencjalny rozwój tej pasji. Brzmiał obco, dziwnie, niecodziennie – tak jak film z polską lektorką. Królowała męska perspektywa, a wszystko co poza nią wykraczało, odstawało od przyjętej normy.
To, że w każdej dziedzinie pojawiają się silne kobiety, nie wpływa na naszą władzę nad pewnymi rzeczami. Nie trzeba pochylać się nad polskim kobiecym trapem, który pomimo popularności (trap sam w sobie) ciągle pozostaje jakimś zajawkowym tematem – wystarczy spojrzeć na skład światowych rządów. Reprezentacja to nie puste pojęcie, tylko prawdziwi ludzie. A i mniej tej reprezentacji, tym bardziej ci, którzy świat naśladują, mają mniejszą potrzebę i naturalne zrozumienie dla równości i parytetów. Nikt nie nawołuje do tego, żeby faceci oddali dziewczynom połowę rapowej gry. Fajnie, gdybyśmy po prostu zastanowili się nad tym, dlaczego proporcje są takie, a nie inne. Gdyby w polskim rapie pojawiło się więcej kobiecych perspektyw, wszyscy byśmy na tym skorzystali. To w końcu gatunek o sile bardzo sprawnego nośnika informacyjnego, który w walce z nierównością sprawdzał się już niejednokrotnie. Może teraz, po tym jak kariera Dziarmy rozpędza się na całego, coś zacznie się zmieniać, a polskie dziewczyny otrzymają trochę większy kredyt zaufania.
“Hajsy kocham, szanuję, lubię”
Dziarma wychowywała się w świecie, w którym królowało założenie, że rap to muzyka raczej od facetów i dla facetów. W końcu kreowana w oparciu o męską perspektywę, więc jakie przekonanie miałoby panować? Raperzy przez kolejne dekady zawierali w swoich tekstach obraz kobiecej seksualności zgodny z własnymi fantazjami i doświadczeniami, nierzadko z udziałem seksistowskiej narracji. Nadejście ery trapu pociągnęło za sobą więcej kobiecych nazwisk na scenie – bragga nawijka o pieniądzach, diamentach, seksie i władzy, również w wykonaniu lasek, szybko zadomowiła się w zachodniej muzyce popularnej. Kiedy w 2017 roku Cardi B singlem “Bodak Yellow” umacniała pozycję kobiecego trapu na mainstreamowej scenie, sytuacja w Polsce ciągle nie wyglądała najlepiej. Nasi odbiorcy nie byli gotowi na to, aby masowo słuchać kobiecych rapowych tekstów w języku polskim. W ostatnim wywiadzie dla newonce.net Dziarma mówi o tym, że wchodząc w branżę muzyczną niejednokrotnie słyszała hasła w stylu „dziewczyna plus rap? Nie…” Nazwiska, które były aktywne zanim Dzarma wystartowała – wspomniane WdoWa, Lilu czy Rena – nie pociągnęły wystarczających zmian w świadomości, choć dziewczyny znalazły swój fanbase i uznanie. Być może to kwestia tego, że ten wcześniejszy kobiecy rap był silnie związany z jakimiś ulicznymi wartościami i spojrzeniem, któremu było niedaleko do tego męskiego – nie eksplorował kobiecości w sposób mogący przełamać pewne tabu, a przynajmniej nie robił tego wystarczająco i z odpowiednim rozgłosem. Co więcej, takie utwory jak “Kobiety” w wykonaniu Lilu i rapera Reno zdawały się jedynie utwierdzać krzywdzący stygmat, według którego laski to skupiające się na swoim wyglądzie kusicielki – czyli wracamy do męskiej fantazji.
Dziarma po nawijkę sięgała od pierwszych wystąpień i w tym zakresie nigdy nie brakowało jej talentu i pasji. W rolę polskiej raperki o stale zwiększającym się zasięgu weszła stosunkowo niedawno, ale zapowiadało się na to już od jakiegoś czasu – czy to przez działania solowe, czy kolabo z Malikiem, Adi Nowakiem czy Żabsonem. Jej warsztat wskakuje na coraz wyższe poziomy i nie można odmówić jej charyzmy.
EP-ka “V” wprowadziła nową perspektywę do polskiego rapu. Dziarma postawiła na obraz silnej niezależnej babki, która lubi hajs i – jeśli ma na to ochotę – może traktować mężczyzn przedmiotowo. Na “V” walczy ze stereotypami, nie ukrywa wkurwienia, ale i nie ucieka przed swoją romantyczną stroną. “Myślisz, że kochamy tylko latać na zakupy / że nasze drugie hobby to jest dawać dupy […] To, że kręcą nas tylko te zarobione typy / A jedyny problem to jest, jaki wybrać kolor hybryd […] że przez brak umiejętności / Robię karierę tylko dzięki romansom, jak Jane Austen”, nawija w “BO$$ B!TCH”. “V” jest czymś, czego w Polsce brakowało. To feministyczne bragga i spojrzenie na kobiecą seksualność serwowane przez kobietę -.nie po to, żeby przypodobać się facetom, a po to, żeby przypodobać się samej sobie. Trapowa stylistyka, na którą wtargnęła, była do tej pory nie tak chętnie eksplorowana przez polskie artystki. Może w tym warto szukać wyjaśnienia jej sukcesu. Trafia do skupionych na trapie młodych i nawet jeśli jest tego nie do końca świadoma, jej teksty to świetny przykład współczesnego i bardzo potrzebnego feminizmu. W wywiadach unika tego słowa, ale równocześnie podkreśla, jak ważne jest dla niej pokazanie pewnego rodzaju dziewczyńskości, który może być zarówno klasyczną rapową przewózką, jak i próbą wyleczenia się ze złamanego serca. Daje przykład kolejnym pokoleniom raperek, które czekały na przetarcie szlaku.
Kontrowersyjne kobiece ciało
Karierę Dziarmy dane mi było obserwować praktycznie od samego jej początku – dorastałyśmy w tym samym mieście. Na tle raczej nieciekawej Częstochowy, pełna energii młoda artystka, która pojawiła się to w telewizji, to w innych mediach po prostu istniała w twojej świadomości, nie było innego wyjścia. Dziarma zawsze prezentowała się z uśmiechem i niepisaną zapowiedzią jakiegoś buntu. No i się zaczęło. Kontrowersyjnie. Kontrowersyjne, bo w klipie ma body w liście zielska. Kontrowersyjnie, kusi, zbyt pewna siebie. Kontrowersyjnie, bo “przecież jest tam praktycznie naga”. Ale kontrowersyjnie było już na etapie kolorowych włosów. Cornrowsy już nieco kontrowersyjne są, ale związane z nim zjawisko często nieświadomego rasizmu to temat na inną rozprawkę…
Bo to, co jest w tym naprawdę zadziwiające to fakt, jak kontrowersyjne potrafi być kobiece ciało, jeśli zostanie przedstawione z kobiecego, a nie z męskiego punktu widzenia. Problem często zdaje się leżeć w tym, że jakaś kobieta podjęła decyzję o swoim wizerunku – na przykład zadecydowała, że bez ubrań czuje się dobrze i nie pokazuje swojego ciała tylko po to, żeby zadowolić mężczyzn i głodnego potwora show biznesu. Cały czas trudno o zrozumienie tego, że ktoś lubi swoje ciało, nie wstydzi się go i blisko mu do kultury, w której ciało jest celebrowane, a nie zasłaniane. Że jego/jej świadomość nie wpisuje się w zaprzyjaźnioną z pozorną grzecznością Polskę. Dlatego kiedy w 2017 roku w klipie do “Kawaii” zgodnie ze swoją artystyczną wizją Dziarma postawiła na sporą dawkę nagości, pojawił się hejt i oburzenie.
Nie ma sensu łapać za “Odwalcie się od niej i niech się ubiera jak chce” bo przecież to nie zadziała. Nagość może być artystycznym środkiem wyrazu, ale kiedy odbiorca patrzy na kobiecą nagość jak na problem obyczajowy, artystyczność wizji raczej nie pomoże. Szczególnie, jeśli mamy do czynienia z wulgarnym rapem. W polskim rozumieniu kobiecości silnie zakorzeniła się grzeczność, a co za nią idzie obraz pewnych manier, wizerunku bazującego na skromności. Dlatego kobiety w Polsce tak ludziom do rapu “nie pasują”. A może “nie pasowały”? To wynik istnienia wzorca obyczajowego, który przejawia się w naszym myśleniu często kompletnie nieświadomie. A potem rodzi hejt związany z tym, że jakaś artystka eksponuje swoje ciało w sposób dla wielu równoznaczny z “wyzywająco” i “kontrowersyjnie”.
Polska odpowiedź na Rihannę
Fani Dziarmy chętnie zaczęli nazywać ją polską Rihanną – z jednej strony może wydawać się to nieco nad wyraz, ale z drugiej, jeśli skupimy się na podobieństwach w przełamywaniu schematów myślowych, charyzmie scenicznej, celebracji ciała, otwartości w mówieniu o swojej seksualności i zabawach wizerunkiem, nabiera to jakiegoś sensu (chociaż wiadomo, że Riri jest jedyna w swoim rodzaju).
Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania miały wiele lat na to, żeby przyzwyczaić się do widoku pewnych siebie, bezkompromisowych artystek i raperek, które nie przejmują się opiniami innych i konsekwentnie robią swoje. Komercjalizacja świata trochę w tym pomagała, a trochę przeszkadzała – na pewno oswajała z pewnymi obrazami, ale z drugiej strony zaszczepiała w nich nieufność. Bo pomimo całej sympatii, jaką świat darzy Rihannę, znajdzie się mnóstwo osób, które bez ogródek ją zhejtują. Za co? Raczej nie za to, że stworzyła linię kosmetyków zaprojektowaną dla kobiet o różnych odcieniach skóry (z Fenty Beauty stała się w tym zakresie pionierką) i raczej nie za to, że kiedy Chris Brown pobił ją w 2009 roku, opublikowała zdjęcia z własnej obdukcji, starając się znormalizować rozmowy o przemocy domowej w przestrzeni publicznej. Hejt pojawia się razem z zazdrością – o sukces, urodę, pieniądze – i wypycha ze świadomości wszystko to, co mogłoby wybielić osobę będącą przedmiotem hejtu.
Rihanna pokazała kobietom, jak być nieustraszoną i odnoszącą sukcesy artystką o wielu twarzach, nastrojach i wizjach. Pamiętamy, jak “Good girl gone bad” – łatwo patrzeć na jej zmieniający się wizerunek jak na szereg marketingowych zagrywek, mających zaprowadzić ją na szczyty popularności. Ale ona nie udaje – jest wyrazista, szczera i empatyczna. Jest świadoma swojej roli i świetnie się z niej wywiązuje. Promuje niezależność, nie tylko osobistą, ale i artystyczną. W ostatnich latach nie poddaje się wydawniczemu szałowi i w spokoju pracuje nad swoimi albumami. Rihanna wprowadziła zmiany na świecie, a Dziarma zaczyna wprowadzać zmiany w Polsce. Dla tej 23-letniej raperki to dopiero początek, ale schemat zdaje się być podobny.